Na początku od razu wyjaśnię, że nie mam na myśli szkoły dla trenerów, jakich spotkać można na siłowni, czy też pracujących na boiskach itp. Bardzo ogólnikowo można napisać, że obecnie trenerem również nazywa się osobę prowadzącą szkolenia. Piszę o tym, ponieważ jakiś czas temu w internecie pod pewnym postem zauważyłem komentarz, który mógł wskazywać na niewiedzę o tym jego autora. Inną rzeczą jest to, że ów komentujący próbował w mało sympatyczny sposób kogoś ośmieszyć, a tak sam się ośmieszył znajomością tematu przy którym chciał zabłysnąć. Zresztą lata temu ja sam bym nie wiedział, że tak można nazwać osobę spoza sportu.

Co do mnie, to praktycznie od dawna chodziła za mną myśl o tym, żeby w zgodzie ze swoimi zainteresowaniami jeszcze bardziej poszerzyć umiejętności związane z przekazywaniem wiedzy szerszej grupie odbiorców. Zdarzało mi się myśleć chociażby nad takimi studiami podyplomowymi, które na wielu uczelniach są współprowadzone z różnymi firmami szkoleniowymi.


Owszem, często do szkolenia dorosłych osób nie są prawnie wymagane różne dyplomy, certyfikaty. Dużo informacji o tym jak uczyć i praktycznych opisów ćwiczeń można wyszukać w książkach lub internecie. To prędzej organizacje zatrudniające na różnych warunkach trenera mogą wymagać takiego rodzaju dokumentu, w celu potwierdzenia jego kompetencji. Zresztą sam papier to jedno, ale liczy się jeszcze specjalistyczna wiedza i doświadczenie czy to praktyczne w konkretnej tematyce, czy też dotyczące prowadzenia szkoleń.

Owszem po raz drugi - skończyłem kilka lat temu studia podyplomowe związane z coachingiem. I tutaj uwaga, w Polsce poza sportem pojęcia coach i trener to nie to samo, mimo w sumie logicznemu powiązaniu słownemu. Co ciekawe zawodowo można być i coachem i trenerem. Obie te role cechują pewne podobieństwa, ale i różnice. Muszę też podkreślić, że coaching to nie przekonywanie publicznie ludzi, że mogą wszystko itd. - to akurat działania dla mówcy motywacyjnego. Mnie takie podejście niespecjalnie pociąga, a nawet w pewnym stopniu odpycha, ale co kto lubi.
Wracając jednak do moich coachingowych studiów podyplomowych, to głównie poznałem tam narzędzia do pracy 1 na 1 i w pewnym stopniu liznąłem podejścia do pracy z większą liczbą osób jednocześnie. Fakt, wiadomości jakie wtedy wyniosłem, a dotyczące ludzkich motywacji, wartości, dokonywania wyborów i pracy z drugim człowiekiem bywają w różnych sytuacjach przydatne. Tym bardziej potrzebne, a wręcz niezbędne są właśnie podczas pracy coacha z klientem, gdzie nie wolno sugerować jakichkolwiek rozwiązań, a po prostu trzeba towarzyszyć przy ważnych dla kogoś rozważaniach na poziomie dużo głębszym niż konsultacja. Dodatkowo część narzędzi z pracy 1:1 można wykorzystywać i do pracy z grupą/ zespołem, trzeba je nieco do tego dostosować. Warto podkreślić, że rzetelny coach prowadząc sesję coachingową nie przekazuje wiedzy, a więc nie szkoli. On bazuje na wiedzy i doświadczeniach osoby/osób dla której/których prowadzi spotkanie. Pomaga więc w wypracowaniu najlepszych rozwiązań, ale nie daje "gotowców".


Owszem po raz trzeci - odbyłem też kilka lat temu krótki kurs pierwszego stopnia z prowadzenia zajęć z kompetencji społecznych. Bardzo konkretny z dużą dawką praktycznych narzędzi i podstawami, które warto znać, gdy zależy komuś uczyć innych. Na pewno mógł też pokazać, czy faktycznie ktoś czuje w sobie dryg do tego, by pracować na sali szkoleniowej. Jednak patrząc teraz na niego z już nowej perspektywy, to w ciągu kilkunastu godzin nie da się wielu kwestii nie tyle poznać, co mocniej doświadczyć na sobie pod różnym kątem. I właśnie, to jak dla mnie jest clue dobrej szkoły trenerskiej, czyli doświadczanie. Doświadczania siebie i innych oraz doświadczanie różnych ról (trenera i uczestnika). Wszystko to powinno odbywać się w bezpiecznym otoczeniu, gdzie uczestnicy uszanują wzajemnie siebie, co wpłynie na większą otwartość i zaangażowanie ich wszystkich. Kiedyś ktoś mnie spytał, co sądzę na temat całkowicie wirtualnej szkoły trenerskiej. Moim zdaniem tam już całkiem ciężko z takim obeznaniem i odczuciem wielu kwestii na własnej skórze. Choć oczywiście teoria, przykłady oraz ćwiczenia na ekranie monitora, a nawet czat z innymi kursantami, czy rozmowy w cztery oczy z jakimś mentorem mogą być na wysokim poziomie.

Jednak co do szkół prowadzonych w realnym świecie, to po tym co można znaleźć przeglądając różne oferty i programy, szkoły trenerskie ja bardzo prosto dzielę na szkoły trenerów biznesu i różnego rodzaju szkoły nastawiane na bardziej miękkie kompetencje. To o czym warto wiedzieć to to, że takie miejsca uczą tego jak efektywnie przekazywać wiedzę. Nie są od tego, żeby uczyć uczestników wszystkiego np. na temat biznesu, czy też psychologii. Chyba, że jakieś tematy są powiązane z prowadzeniem właśnie szkoleń.

Trener biznesu brzmi dumnie, ale z drugiej strony kilka dobrych lat studiów związanych z zarządzaniem oraz doświadczenie korporacyjne w moim przypadku, wydało mi się jakby zbyt zbieżne z taką właśnie nauką. Z jednej strony mogłaby być to pewne wisienka na torcie, ale z drugiej zdecydowanie bardziej ciągnęło mnie w stronę innej opcji szkół. Dodatkowo miałem wrażenie, że w świecie biznesu ciekawym rozwiązaniem może być podejście bardziej ukierunkowane na mniej sztywny rodzaj przekazywania wiedzy. Zamiast nastawienia na potrzeby potencjalnego zleceniodawcy w krawacie i koszuli wolałem dużo bardziej wykształcić umiejętność skupienia na potrzebach różnych uczestników. Poza tym obawiałem się, że certyfikat trenera biznesu w oczach niektórych osób by mnie w jakimś stopniu szufladkował do pracy w środowiskach związanych z firmami. I tak w pewnym momencie wybrałem szkołę nastawioną na naukę warsztatowego podejścia do umiejętności psychospołecznych. Nie będę jednak na blogu reklamował wprost konkretnej szkoły. Jeśli komuś bardzo zależy na ustaleniu, gdzie się uczyłem, to na naszym profilu instagramowym znajdzie kilka postów z taką podpowiedzią.


Nie zawsze było łatwo. Raz, że zawodowo trenerem nie jestem, więc w grę wchodziła świadomość tego, czy w ogóle taki wydatek ma sens w dłuższej perspektywie. Ktoś z duszą finansisty możliwe, że by się zastanawiał jaki będzie miał zwrot z nazwijmy to "inwestycji". Dwa, że program był mocno osadzony na przestrzeni kilku miesięcy, a w zasadzie można uznać, że jednego semestru. Łącznie dwieście godzin, podczas gdy np. trenerskie studia podyplomowe taki program mają rozłożony na dwa semestry. Wydawało się to bardzo ciekawym rozwiązaniem, bo szybko można zdobyć certyfikat ukończenia takiego rodzaju kursu... Ale, ale, jednak mimo wszystko to była intelektualna praca i kolejny obowiązek.

Samo podejście było mocno warsztatowe i to mnie pociągało w tej szkole. Jeśli zdarzało mi się poprowadzić jakieś szkolenie jeszcze przed samą nauką w tej szkole, to lubiłem właśnie w podobnie aktywny sposób pracować z uczestnikami. Lubię, gdy oni sami odkrywają pewne kwestie i biorą pod uwagę ich własną sytuację. Lubię ten błysk w oku, gdy owe odkrycia otwierają innych na nowe perspektywy i rozwiązania. Lubię, gdy zaczynają dostrzegać siebie wzajemnie, swoje role i wzajemne relacje. Na pewno podczas nauki mogłem przećwiczyć nowe narzędzia i rozwiązania, a na te mi bardziej znane - spojrzeć pod innym kątem. Poznałem też jeszcze bardziej to jak tworzyć zajęcia tak, żeby uczestnicy wynieśli z nich jak najwięcej. Bardzo dużo wniósł też kilkudniowy trening interpesonalny. Tam sam na sobie bardzo dobitnie doświadczałem tzw. procesu grupowego, czyli przejścia grupy przez różne fazy jej istnienia. Wtedy też doświadczyłem tego jak mój sposób komunikacji bywa odbierany przez innych. To akurat polecam osobom pracującym zawodowo z ludźmi. Nie tylko trenerom, coachom, ale i...menagerom, sprzedawcom czy też urzędnikom, żeby odczuli jak ich słowa są odbierane i jakie emocje mogą oni wywoływać.
Tak jak wyżej wspominałem program nauki był bardzo napięty i po przebrnięciu już jakiejś części miałem odczucia, że za dużo już dla mnie podejścia warsztatowego. Czasem czułem po prostu potrzebę poznania tylko teorii i ewentualnie konkretnych przykładów, bez dochodzenia do rozwiązań w sposób aktywny. Jednak wcześniej niby wiedziałem na co się piszę. Mimo wszystko nawet, gdy miałem takie odczucia, to poznawałem wtedy kolejne narzędzia, które można wykorzystywać do aktywnej pracy. To jest dużo lepsze niż przeczytanie w książce lub internecie o ćwiczeniu i przetestowaniu go dopiero na uczestnikach docelowych.
Prowadząc różne ćwiczenia podczas szkoły mogłem liczyć na odpowiedź zwrotną uczestników, ale i trenera prowadzącego konkretny zjazd. To też bardzo ważna kwestia, ponieważ czasem może wydawać się, że coś przeprowadzane jest dobrze, a okazuje się, że nie do końca tak było. W drugą stronę też to działa, ponieważ można często nie dostrzegać pewnych pozytywów swojej osoby i sposobu pracy podczas szkolenia innych, a dzięki odpowiedziom zwrotnym można było poznać swoje atuty. Co prawda każdy trener prowadzący miał swój inny styl i gdy się przyzwyczaiło do sposobu i stylu jednego, to mając za zadanie samemu poprowadzić część zajęć akurat przed "nowym" trenerem, można było się zdziwić, gdy on działał wg swojego innego schematu. Z jednej strony w moim przypadku było to trochę stresujące będąc na tej konkretnej sali przez chwilę osobą prowadzącą. Z drugiej rodziło to momentami potrzebę główkowania i elastyczności (a jak łatwo się domyślić, praca na sali szkoleniowej z różnymi ludźmi niekoniecznie należy do przewidywalnych).
Na koniec pozostaje jeszcze etiuda zaliczeniowa. Mnie osobiście dużo na przyszłość uświadomiły po niej słowa innych uczestników i konkretne wnioski (a dla mnie wskazówki) trenera, który obserwował mnie przy pracy. Metaforycznie można uznać, że dla mnie to była pewna kropka kończąca pewien rozdział. A jaki będzie kolejny?... Czas pokaże.

Czy było warto? W moim przypadku tak. Jeśli chodzi o mnie, to połączenie kompetencji  coachingowych i trenerskich daje mi jeszcze szersze perspektywy i może się w ciekawy sposób zazębić. Nie wiem też czy w przyszłości będę miał czas na to, żeby tak bardzo zaangażować się weekendowo w naukę. Poza tym poznałem wielu ciekawych i wspaniałych ludzi, z różnymi doświadczeniami zawodowymi i życiowymi, a to wszystko bardzo przeplatało się na sali i pozwalało wyciągać różne wnioski i uczyć się nowych rzeczy. Dodatkowo sam program zajęć spełniał wymogi związane z uzyskaniem w przyszłości potencjalnej rekomendacji chociażby Polskiego Towarzystwie Psychologicznego. Zrealizowałem też swoje pewne marzenie, które już długo za mną chodziło, a nieśmiało przesuwałem je na później.