Choć w uszach jeszcze brzmią dźwięki kolęd, a choinka świeci blaskiem światełek, to część z nas zaczyna podsumowywać miniony rok i planować kolejny.

Okres między świętami a nowym rokiem to dla niektórych moment na sporządzanie pewnego rodzaju sprawozdania z minionych 12 miesięcy. Tak jak firmy sporządzają różne bilanse, raporty i zestawienia podsumowujące ostatni rok, tak i część z nas zastanawia się co się udało zrobić, a co zostanie zrealizowane w następnym roku lub jeszcze później.

Planujemy, analizujemy, marzymy. Wierzymy, że gdy 1 stycznia zegar wybija północ, a kalendarz zapełnia się kolejnymi 365 czystymi kartkami, następuje jakiś magiczny moment, w którym zamyka się to, co było, a otwiera nowe. I znowu wszystko jest możliwe. Nauczę się porządnie hiszpańskiego - pewnie! Schudnę? No oczywiście! W tym roku już na pewno stracę nadliczbowe kilogramy. A już na 100% w końcu rzucę palenie...


Jednak gdy zgasną już ostatnie fajerwerki, a z szampana ulotnią się bąbelki, stygnie także entuzjazm części z nas... W głowie coraz częściej pojawia się myśl, że "na hiszpański to jednak zapiszę się dopiero od września - bez sensu zaczynać naukę w połowie roku szkolnego. A tak w zasadzie to czy aż tak bardzo jest mi on potrzebny?". Na siłowni największy ruch jest w styczniu, do końca ważności karnetu. W lutym walczą jeszcze ostatni zdeterminowani, a w marcu pozostają już tylko najbardziej wytrwali i stali bywalcy. Ech, nic tylko zapalić papierosa...

Czy postanowienia noworoczne mają zatem jakikolwiek sens? Czy tworzenie ich nie stało się pewnego rodzaju nową presją społeczną podobną do przymusu zabawy w sylwestra? Osobiście uważam, że w ciągu roku jest 365 okazji do lepszej zabawy niż akurat w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia. A od szukania na siłę postanowień noworocznych można popaść w niemałe kompleksy - rok się skończył a ja nadal nie umiem powiedzieć ani jednego sensownego zdania po hiszpańsku... Dramat... Nie! To nie jest żaden dramat! Widocznie aż tak bardzo nie było to potrzebne. Gdyby było, na pewno byśmy zrobili jakiś krok by ten cel zrealizować.

W ciągu roku podejmujemy dziesiątki różnych działań i w znacznym stopniu nie mają one żadnego związku z postanowieniem wypowiedzianym o północy podczas sylwestrowej zabawy. Natomiast są związane z najważniejszym - tym by być sobą i być po prostu szczęśliwym. A że bez kaloryfera na brzuchu i kontaktem z hiszpańskim tylko przy zamawianiu tortilli...? Jeśli my nie będziemy sobą, to kto będzie nami?

Kończąc ten wpis życzę Wam, byście w nowym roku byli po prostu szczęśliwi. A jak do tego dojdziecie... To już Wasza indywidualna sprawa.